30 sierpnia 2009

Brazylian Party!

W ramach intergacji i zakończenia kursu było party w akademiku. Ha! ale za to jakie party ;)

Byli Brazylijczycy, były brazylijskie drinki i była brazylijska muzyka! Krokom, pląsom i podskokom nie było końca :P Kuchnia była stanowczo za mała ( bo i jak pomieścić ze 20 tańczących osób na 4m^2? ) więc wraz z mega wypasionym sprzętem ( telefon + dwa mini głośniczki ) przenieśliśmy się na parter. Z ławek zrobili bar, umieścili odpowiedni sprzęt i produkty, uprzątnęli zbędne kanapy i wszyscy wskoczyli na dance_floor :D Dangelo niewyczerpanie serwował Caipirinha'e, a Ivan pokazywał jak tańczyć w tych gorrrących rytmach ;) Było kapitalnie do czasu, gdy trzeba było zebrać się do domu. Wszyscy bez zbędnych problemów komunikacyjnych ( bo co to za filozofia wyjść po schodach? ) trafili do swoich łóżek. Jako że, akademiki są na samym końcu miasta, do pierwszego autobusu było jeszcze z 1h... a że nam nie chciało się zbytnio spać, więc jednomyślnie postanowiłyśmy zaczekać.

ALE... :P ładnie uśmiechnęłam się do Eder'a, który z kolei poprosił kierowcę samochodu by i nas podrzucić w bardziej cywilizowane miejsce :D Był ich prawie komplet, więc ciut ciasno się zrobiło gdy i my wsiadłyśmy do samochodu. Specjalnie nadrobili spory kawałek drogi i podrzucili nas niemalże pod drzwi :) Już świtało, gdy kładłam się spać... ahhh co to był za tydzień :)

Na koniec dodam tylko, że Eder, Ivan i Dangelo to Brazylijczycy :) Mam nadzieję, że spotkam się z nimi jeszcze nie jeden raz!

czerwony domek, w którym baśnie pisał Hans Christian Andersen

Nie lubię pisać postów dwa razy, a to już chyba trzeci raz mi się przytrafiło :P Cóż... przechodząc do rzeczy ;]

Sintra... na wstępie powiem, że to kolejne małe urocze miasteczko oddalone o 40minut pociągiem osobowym od Lizbony :) ] Tyle słowem wstępu :P Zebrać 30 osób na stacji metra o umówionej porze? niemożliwe?? święta racja!! Ale jakoś udało się nam zapakować do pociągu...

Po raz pierwszy była z nami nasza nauczycielka portualskiego :) Miałam okazję nawet z nią porozmawiać i przy odrobinie gestykulacji wraz z jej domyślnością nasza kowersacja trzymała się kupy ;] Poprzednie dwa razy spędziliśmy z Aurelią i szczerze mówiąc nie mogłam zrozumieć jej portugalskiego. Jednak tym razem już nie musieli mi przekładać na angielski histori miejsca które właśnie odwiedzaliśmy :] 3 tygodnie to naprawdę mało, ale robię postępy. 

Głównym celem wycieczki była Quinta da Regaleira i najwiecej czasu spędziliśmy w ogrodach. Wraz z wysokością zwiększała się nie tylko roślinność ale i również tajemniczość tego miejsca. Małe wierzyczki, altanki, jeziorka, tajemne przejścia, tunele, mosty, kręte schody, niezliczone rozwidlenia dróżek i cień ogromnych drzew - czyli niezwykle miła odmiana od ciągłego przebywania w mieście. Zwiedzaliśmy w południe więc turystów było niewiele :) Potem naszedł czas na wybranie się całą wycieczą ( zwiedzanie w zorganizowanych wycieczkach ma swoje znaczące minusy... ) do pałacu :) Tamtejsza biblioteka jest niezwykle oryginalna! Ściany tego kwadratowego pokoju od góry do dołu były wypełnione książkami i dodatkowo na podłodze wokoło ścian były lustra które sprawiały wrażenie jakby podłoga wisiała w powietrzu...  Przyciemnione światło dodawało tylko więcej mistycznej magi ;))) Właściciel należał do masonerii i nie wiadomo do jakiej jeszcze innej organizacji, więc to nie takie dziwne :P Dla dopełnienia tradycji była kawa i ciasteczko :) Ekspresso jak dla mnie za gorzkie, a ciacho za słodkie :P jednak, podobno specjalność regionu, więc wypadało spróbować :D Wrócę do domu i okaże się, że dzień bez kawusi to dzień stracony ;P Na koniec kilka zdjęć kiedy biegałam z aparatem:





Mistyczna Quinta da Regaleira czyli archtektoniczny kaprys milionera ( alchemika ) Antonio Monteiro.



Post z dedykacją dla Sylwii :) Wiem, że Tobie to miejsce spodobało by się najbardziej!

27 sierpnia 2009

To chyba jednak nie rezydencja ;)

Można powiedzieć, że kurs się już skończył. Egzamin był, oczywiście dosyć łatwy, a im łatwiejszy tym więcej błędów popełniłam :P 5 ECTS'ów niemalże mam już w kieszeni! Największą niewiadomą pozostaje ocena końcowa, która jest wystawiana hmm... przyjmijmy, że niemalże całkowitą niewiadomą. Egzamin można nie zaliczyć i zakończyć z pozytywnym stopniem, więc kto wie ;) 

Jako, że Sintrę ( o której opowiem następnym razem :) ) zwiedzałyśmy wraz z Pawlem z Czech, to postanowiliśmy się wymienić zdjęciami. Po dzisiejszych zajęciach wybrałam się w końcu odwiedzić pozostałych w "rezydencji" czyli powszechnie znanym akademiku ;) odwiedziłam Pawla i przegrałam zdjęcia na pendriva. Najzabawniejsze okazały się te na których ujęte zostały postacie z aparatami. Kilka z nich:



Nasze akademiki się momentami nie umywają do warunków tutaj. Kuchnia (pomijający syf tam panujący) i łazienka to naprawdę inna historia :P Ale i tak wolę moje mieszkanie ( pomimo różnych defektów, jak dajmy na to brak szyby w oknie i ograniczona liczba prań na tydzień :P ), przynamniej trochę prywatności i nie potrzebuje ponad godziny żeby dotrzeć do centrum miasta! Plusy, minusy... uznajmy, że wychodzi na to samo :P

24 sierpnia 2009

Metropolitano de Lisboa

Jutro ostatnia lekja portugalskiego. Uffff... Czuję się wykończona! Plan na ten tydzień:

  • wtorek: ostatnia lekcja z Teresą i ostatnie spotkanie z Joâo'em.
  • środa: wycieczka do Sintry z Aurelią.
  • czwartek: egzamin.
  • piątek: wyniki i prezentacja wybranego tematu.

czyli jednym słowem lekka masakra :)

W ramach wyjaśnienia: każda grupa 3-osobowa prezentuje wybrany temat. Ja w składzie z Natalią i Cesarem będziemy opowiadać o metrze. Dlaczego akutat o tym? ha! odpowiedź jest powiedzmy że prosta, ale podejrzewam że tylko z mojego punktu widzenia ;) Otóż jest to dosyć interesujące ( jako temat ) i istnieje możliwość, że nie zaudzimy widowni, a zwłaszcza nauczycieli. Dla niewtajemniczonych nadmienię, że budowa lizbońskiego metra rozpoczęła się już w latach '50 poprzedniego wieku i obecnie istnieje 46 stacji, a każda jest inna i powiązana z miejscem do którego można się stamtąd dostać. Więc dzisiaj robiąc sobie wycieczkę krajoznawczą po prawie wszystkich stacjach, wybieraliśmy te o których chcielibyśmy opowiadać. Podróż metrem jest dość przyjemna pod warunkiem, że nie spędzi się pod ziemią 3h ;) Jednak mimo wszystko najbardziej lubię 'mój' autobus z numerem 60, który spod mojej klatki zawozi mnie pod drzwi ISCSP albo prosto do centrum miasta ;] 

Z cylku: Cezar... który to już raz czekamy na metro??

Hmm... Wracamy, czy zwiedzamy dalej? :>

Ktoś pomylił sobie schody, pytanie czy Cezar czy ja? :D

Dzisiaj po raz pierwszy pogoda sie zepsuła! Były chmury na niebie i temperatura nie przekroczyła 25 stopni :D Oznacza to tylko tyle, że po raz pierwszy ok godziny 13-14 było bardzo przyjemnie na zewnątrz i nie trzeba było uciekać przed upałem do budynku :D Straszne, prawda? 

Miniony weekend był pod znakiem centrum handlowego. "Odkryłyśmy" dwa największe tzn. Colombo i Vasco da Gama. Z czego drugi jest porównywalny do Galerii Krakowskiej, natomiast pierwszy jest 2-3 razy taki jak drugi :D Odwiedzając Colombo, po raz pierwszy poczułam się zgubiona w Lizbonie... czyli było strasznie i raczej dobrowolnie już tam nie wrócę :P Pozytywnym aspektem są umiejscowione tam supermarkety Continente, w których za jednym zamachem można wydać całe miesięczne stypendium na rzeczy, które kiedyś napewno się przydadzą. Niby polska wersja 'tesco', ale podobno tutaj również jest ta sieć. Tylko nie mam zielonego pojęcia gdzie. Na razie, najczęściej uczęszczanym supermarketem pozostanie oddział Pingo Doce ze względu na korzystne położenie ( 1 przystanek autobusem :P ). I kto mi teraz nie powie, że miasto rozleniwia? :P Jako, że mam jeszcze zadanie domowe na jutro, to tym super akcentem kończę posta i wytrwałym czytelnikom przesyłam buziaki :)

20 sierpnia 2009

brak pomysłu na tytuł :P

Jak na prawdziwego turystę przystało, zaliczyłam "najsmaczniejszy" zaułek stolicy. W planie każdej szanującej się wycieczki powinno się znaleźć:

  • zjedzenie ciasteczka o pastel de Belem w najsłynniejszej cukierni - zaliczone.

Czyli idąc za tłumem i ogromnymi kolejkami miałam okazję spróbować tych dziwnych wypieków, których rzekomo dziennie sprzedaje się 30 tyś! Tłok i hałas odebrały temu miejscu urok. Niestety nie mogę powiedzieć, że jakoś szczególnie zasmakowały mi te ciasteczka. Jednak gwóźdź programu zaliczony. 

  • zwiedzanie klasztoru znanego jako Mosteiro dos Jeronimos - zaliczone.

Jako szanująca się turystka wraz z grupą erasmusów i panią przewodnik nie mogliśmy nie zwiedzić tego miejsca! Przyznaję, że styl manueliński robi wrażenie. Krużganki są niesamowite, jednak po ich renowacji wydają mi się odrobinę sztuczne. Co jednak w żadnym stopniu nie umniejsza faktu, że są niezwykłe :) Zaliczone, ale muszę tu wrócić przynajmniej jeszcze raz!

  • wiatr we włosach i pomnik odkryć geograficznych - zaliczone.
  • Urocze Torre de Belem - na wpół zaliczone.

Niestety stanie w kolejce nie jest moim szczytem marzeń, więc do Torre de Belem jeszcze wrócę, gdy będzie mniej zatłoczone. Piękna pogoda, spacer przy brzegu, lekki wiatr znad oceanu i niczego sobie widoki :) Czyli idealny sposób aby spędzić miłe popołudnie i wrócić z bólem głowy do domu :D Jednym słowem obowiązkowe atrakcje w sezonie turystycznym mam już za sobą ;]



16 sierpnia 2009

wspomnienia z wakacji

Po rozmowie z niką vel mediatrix będą zdjęcia. Jakoś nie mogę znaleźć natchnienia do ich publikowania. Fotografie i ryciny z Lizbony można znaleźć w internecie, zatem tutaj będą takie których na googlach nigdy nie znajdziecie. Wszystkie autorstwa Natali :)








15 sierpnia 2009

Wieczorna przygoda autobusem 714

Skoro zostanę tutaj dłużej, to wypadało by znać więcej miejsc niż tylko centrum. Jest sporo muzeów przeróżnej maści i co ciekawe w wielu z nich raz w tygodniu o wyznaczonej porze jest wstęp wolny :) Na takiej zasadzie byłam w Museu Oriente :] Interesujaca wystawa, najbardziej podobali mi się bogowie (chyba to byli indyjscy ;)) i flakoniki. Wystrój stałej ekspozycji jest utrzymany w dość mrocznej atmosferze, tzn. podświetlone są tylko eksponaty i panuje wszechogarniająca ciemność, ale dzięki temu miejsce zyskuje na tak jakby tajemniczości. 

Jeśli w Krakowie odwiedziłam zaledwie kilka, tak w Lizbonie mam zamiar odwiedzić wszystkie :P Jutro w planie mamy odwiedzenie kolejnych. Ukulturalniam się ( nie wiem czy to jest w poprawnej polszczyźnie ) i to nie tylko poprzez odwiedzanie muzeów :)


Powyżej te fenomelalne flakoniki które są nie większe od palca, a poniżej niesamowicia makieta :)


Kiedy wyszłyśmy było już po 19 i wpadłam na genialny pomysł przejażdzki automusem 714, który okazał się nietrafiony... Nic się nie stało poza tym, że pojechałyśmy na koniec lini i wróciłyśmy, ale jak dotarłyśmy do ostatniego przystanku to zrobiło się już ciemno. Obce miejsce, obcy ludzie i tak dalej... Można było się przestraszyć :P Zapytałam panią, która wysiadła z nami z autobusu gdzie jest przystanek początkowy 714 ( bo to nie takie proste jak u nas, że po drugiej stronie drogi :P ), była tak uprzejma ( zresztą jak wszyscy poznani przeze mnie portugalczycy :)) i zaprowadziła na przysanek :) Wyczekałyśmy się z 20 minut i czym prędzej wróciłyśmy do domu. Podróżowania nocą nieznanymi liniami na jakieś odludzie już nie powtórze i obiecałam sobie ( i przedewszystkim Natali! ) że to było pierwszy i ostatni raz!

13 sierpnia 2009

"Uwaga dziewczyny! Port malowane!"

Wiadomość na drzwiach frontowych rozbroiła mnie kompletnie. Wkradł się tam co prawda mały błąd, bo przecież port to nie drzwi, ale i bez tego nie mogłam uwierzyć w to co miałam przed oczami.

Właściciel mieszkania malował drzwi w korytarzu i chcąc nas ustrzec przed niepotrzebnym spotkaniem pierwszsego stopnia z farbą zostawił wiadomość na drzwiach frontowych w której poinformował, że właśnie je pomalował. To niesamowite, że wpadł na pomysł by napisać to po polsku, a następnie zrealizował swój zamiar. Od tego momentu karteczka jest jako część dekoracji i myślę, że będzie z nami przez dłuższy czas ponieważ za każdym razem kiedy na nią spoglądam mały uśmiech wkrada mi się na twarz.

11 sierpnia 2009

Sezon na czekoladkę.

Słoneczko zaczyna prażyć i coraz częściej uciekam w chłodne miejsca. Plaża okazała się zatłoczona, a woda relatywnie zimna. Następnym razem trzeba inaczej zorganizować 'wyprawę'. Klimatyzowany autobus podwozi dosłownie pod sam piaseczek. Tłumy turystów dookoła, ale kto normalny wybiera niedzielę? Ocean musi chyba poczekać do następnego weekendu.

Nareszcie zaczął się kurs :) Jest zabawnie, nauczycielka nawija po portugalsku i tylko czasem przechodzi na angielski widząc brak zrozumienia w naszych oczach. Dlaczego zatem zabawnie? Otóż, pomimo tego że znam dopiero kilka wyrażeń i słów, to w wielu przypadkach można ją zrozumieć. Coraz częściej powtarzają się wyrazy, których znaczenie rozumiem. Ważne rzeczy mówione są kilkakrotnie, wolno i zarazem wyraźnie. Daje to duże możliwości w wschłuchanie się w brzmienie tego języka. Grupa jest wielonarodowościowa i niejako każdy boryka się z podobnymi problemami zarówno ze zrozumieniem jak i wymową. No może poza hiszpanami i włochami... Wcześniej nie przyszło mi do głowy, że uczenie się nowego języka może być tak przyjemne :) 

8 sierpnia 2009

Niespotykany przypływ weny

Podejrzewam, że natłok notatek w ostatnim czasie jest wynikiem nie tyle ilości interesujących zdarzeń, co również dużej ilości wolnego czasu m.in. wieczorami ( jakoś nie ciągnie mnie jeszcze by poznać nocną Lizbonę ;) ). Do atrakcji dnia dzisiejszego należy zaliczyć pchli targ, który odwiedziłyśmy. Jeśli jest coś czego potrzebuję, a jeszcze o tym nie wiem, to jestem pewna, że tam napewno to znajdę ;] Kiedyś jeszcze się tam wybiorę, aby kupić śliczną filiżankę i kilka płyt winylowych. 

Znów spotkałyśmy się z dzikim tłumem turystów, więc musiałyśmy odpocząć w naszej ( mojej? ) ulubionej kafejce. Pan już nas poznał i zamiast po portugalsku zaczął rozmowę po angielsku. Zamówiłyśmy coś dobrego i usiadłyśmy zjeść lunch. Od momentu jak podeszłam do kasy by zapłacić do momentu jak zapłaciłam minęło sporo czasu, ponieważ jak gdyby nigdy nic rozmawiałyśmy z właścielem o różnych rzeczach :) Nie spotkałam się nigdy wcześniej z taką kulturą :) Bardzo pozytywne wrażenia z ostatnich dni.

Kiedy nabrałyśmy sił ruszyłyśmy w stronę zamku. Najbardziej spodobały mi się schody 'do nikąd', takie naprawdę długie ( jakby się ktoś interesował gdzie takowe są, to chodziłyśmy po murach i o ile mnie mój zmysł orientacji nie zawodzi to na zachodniej stronie można się na nie natknąć ). Byłam dzielna i dobrowolnie zeszłam na dół, a potem wyszłam ( nie miałam innego wyjścia wtedy, no chyba że skoczyć i się połamać :D ).  Miejsce ogólnie bardzo przyjemne i z chęcią wybiorę się tam ponownie, chociaż by po to by przespacerować się po ogrodzie i pójść wzdłuż tarasu widokowego. Na szczęście słońce nas jeszcze nie spaliło, ale już odczuwam delikatnie przypieczone ramiona i czerwony dekolt :P Dziś było znacznie cieplej niż w ostatnich dniach.

Jako niestrudzone turystki po kolejnym dniu pełnym wrażeń pojechałyśmy do sklepu zakupić zapasy mineralnej i takich rzeczy jak mąka, ryż, cukier czy olej. Pod ciężarem kilogramów doczołgałyśmy się do domu ( te schody kiedyś mnie zabiją! ). Radość po wejściu do upragninej klatki schodowej trwała krótko, ponieważ tam oczywiście napotkałyśmy kolejne schody. Mam nadzieję, że to już ostatnie w dniu dzisiejszym :D Może gdymym miała lepszą kondycje, te miliony schodów wydawały by mi się bardziej urokliwe.

Część ogrodu w Castelo de São Jorge

Widok z zameczku na Lizbonę.

Pchli targ ;]

Jakaś nawa w której schowałam się, ale Natalia mnie przyłapała na gorącym uczynku!

Polski zółty akcent!

I te schodki :P Ładne, nie?

7 sierpnia 2009

tramwaj 28

Wyprawa na plażę się nie udała, ale jest z tym związana cała historia. Jako, że nie używamy tymczasowo budzika, wiec śniadanie było kilka minut po 11 ;] Wyszłyśmy na miasto ubrane w stroje kąpielowe, z ręczniczkami i zaopatrzone w odpowiednie specyfiki typu krem do opalania. Miałyśmy odebrać upragnioną kartę 'Viva Lisboa' zatem na piechotę przeszłyśmy się na stacje metra Avenida. Na mapie wszystko wydawalo się proste i co najważniejsze nie tak daleko, tylko że nie jest tam uwzględnione ukształtowanie terenu ;] Zatem przemierzałyśmy ulice na zmiane idąc w górę lub w dół. Po ok dwóch godzinach dotarłyśmy do celu :D ( zaznaczę, że się nie zgubiłyśmy! ) 

Miałyśmy tylko odebrać karty, potem zapytać o kantor i jechać na plażę. Specjalnie poprosiłyśmy Miguel'a aby pomógł nam wypełnić formularz do karty miejskiej i potem pana w informacji, aby poprawnie wpisał dane z dowodu osobistego. Jednak nie uchroniło nas to od błędów i zamiast odebrać karty dzisiaj musimy poczekać do poniedziałku! W sumie nie ma to większego znaczenia oprócz tego, że bilety jednorazowe i dzienne są relatywnie drogie. 

Poszukiwania kantoru okazały się niemalże nierozwiązalną zagadką. Zapytałam kilku znanych mi portugalczyków czy nie wiedzą gdzie można wymienić walutę, ale nie byli mi nic w stanie konkretnego powiedzieć oprócz tego abym spróbowała w banku. Pani w banku do którego weszłam powiedziała, że nie umie angielskiego... W końcu udało się nam uzyskać informacje, że w oddziale western union napewno wymienimy polską walutę i że możemy ich znaleźć niespełna 1km drogi od miejsca gdzie jesteśmy ( jedynie kierunek potrafili nam wskazać ;] ). Heh... trafiłyśmy tam przez przypadek, bo zobaczyłam zamek w oddali i weszłam w uliczkę w której akurat znajdował się western union. Po wyczekaniu się w kolejce dowiedziałam się od bardzo miłego pana ( który już mówił po angielsku ) że tutaj niestety nie przyjmują polskiej waluty. Odesłał nas do miejsca gdzie BYĆ MOŻE przyjmują złotówki. Pani w kantorze chyba nigdy wcześniej nie widziała naszych banknotów i wyciągnęła dużą książkę w której... na kolejnych stronach były wydrukowane papierowe nominały z różnych państw świata :P Znalazła Polskę, przyjrzała się uważnie rysunkom, porównała z oryginałem i uprzejmie oznajmiła jaki jest przelicznik. Po otrzymaniu upragnionych eurosów wybrałyśmy się na przechadzkę po dzielnicy Baixa, gdzie znajdują się sklepy z znanymi przez nas markami. Tym razem odkryciem okazał się sklep z tekstyliami. Wychaczyłyśmy tam podusie!! Nareszcie będę mogła położyć głowę na 'normalnej' poduszcze :P

Skoro było już zbyt późno by wybrać się na plażę, a byłyśmy blisko dzielicy Alfamy więc postanowiłyśmy zbubić się po raz pierwszy w Lizbonie. Podobno ( tak napisali w przewodniku ) właśnie tam przychodzi to najłatwiej. Niestety, idąc na chybił trafił wyszłyśmy na taras widokowy ( niesamowite czerwone dachy, błękitne niebo i rzeka Tag :) ) gdzie był przystanek tramwaju 28. Skąd dostać się w znane miejsce żaden problem :P Jednak skoro już stałyśmy na tym przystanku i AKUTAT nadjechał tramwaj, to idąc za tłumem turystów wskoczyłyśmy do małego żółtego wagoniku. Podróż była niezwykle przyjemna ze względu na otwarte szeroko okna i do tego zabawna gdy rzucało na boki. Gdy dotarłyśmy do końcowego przystanku kierowca bezczelnie nas wyrzucił mówiąc 'go out! GO OUT!!' ;) Żeby nie wracać tą samą trasą ( wcale nie dlatego, że nie zauważyłyśmy różnicy w numerkach :P ) wsiadłyśmy do tramwaju 25 :D Rzeczywiście przejażdzka tymi tramwajami jest punktem obowiazkowym dla zwiedzajacych Lizbonę! Pracowincy Carris, którzy trzymają ster w zółtych tramwajach jeżdzą tak, że nawet jadąc w górę można poczuć wiatr we włosach :P

Ostatecznie, po 8h zapoznawania się z miastem wróciłyśmy pieszo obładowane zakupami z Mini Presco i poduszkami.

Sukcesem dnia dzisiejszego była zupa z brokułami! Nareszcie zapytałam Miguel'a jaki jest trik z kucheną ( tutaj jest sporo takich trików z różnymi urządeniami :D ) bo nie byłam pewna czy uda mi się bez niepotrzebnych zniszczeń zapalić gaz. Muszę przyznać że smakowała wybornie ;) Wyprawa na plażę została przesunięta na niedzielę, niestety...

i na koniec żółty tramwaj lini 28 :)

6 sierpnia 2009

Bom dia!

Dziś już drugi dzień w Portugali. Jest słonecznie, nie za gorąco, życie jest beztroskie i czuję się jak na wakacjach. I tak być powinno, do czasu. Wczoraj zrobiłyśmy wiele rzeczy na raz. Facecik u którego mieszkamy jest bardzo, ale to bardzo miły i pomocny. Specjalnie wyszedł z nami na mały spacerek, pokazał nam gdzie są przystanki autobusowe, pomógł kupić bilety w kiosku, powiedział jak dotrzeć do metra i zaprowadził pod drzwi supermarketu. Cały czas nam coś opowiadał lub pokazywał. Oprócz tego pojechałyśmy się pokazać na IST ( IST to skrót od nazwy wydziału na którym będę już niedługo studiować :D ) i pogadać z babeczką od Erasmus'a. Jej biuro akurat w środy jest zamknięte, ale jak powiedziałam ze jesteśmy z Polski i właśnie przyleciałyśmy to nas przyjęła. Nie miała dla nas żadnych zadań na najbliższy czas i dowiedziałyśmy się ze dopiero w połowie września mamy się u niej stawić jeszcze raz. Na koniec pomogła nam z znalezieniem drogi na ISCSP ( wydział gdzie odbędzie się nasz kurs portugalskiego ) i wydrukowała kolorową mapę z google wraz zaznaczoną trasą i numerem autobusu którym mamy jechać. Nie żeby to było po drugiej stronie miasta. Okazało się że to był najlepszy autobus do którego mogłyśmy wsiąść, bo dojechałyśmy ( w końcu ) pod same drzwi. Będę musiała się przyzwyczaić do szaleńczej jazdy po stromych wąskich uliczkach. Z tego co zauważyłam to tu ulice są albo stromo w górę albo stromo w dół i samochody parkują na ulicy jakby tego było mało że jest wąsko.

Troszkę mnie opaliło, kiedy tak spacerowałyśmy różnimy uliczakmi i niestety nie udało się nam zgubić. Metro jest świetne, są tu tylko ( aż? ) 4 linie metra, są oznaczone kolorami i nie można się zgubić :) Lubię metro i dlatego wczoraj niemal, że jeździłyśmy tam i spowrotem i wysiadałyśmy na różnych przystanakch, żeby się przesiąść w inną linie ;) W planach na najbliższe dni mamy zwiedzanie miasta i wyprawa na plaże! Kurs rozpoczyna się już w poniedziałek, zatem jest kilka dni bez obowiązków i ale tutaj nie można się nudzić!

Postuj przed dotarciem do celu.

Pobyt w Anglii już się zakończył ( doleciałam cała do Portugali! małe perypetie też były ;) tzn. na lotnisku, gdy już zajęliśmy miejsca w samolocie pilot oznajmił, że w wyniku błędu systemu wsiedliśmy do złego samolotu :P ( byliśmy już opóźnieni o 15 minut ) i musimy się przesiąść. Nie żebyśmy musieli wrócić na lotnisko, znowu poczekać i przejechać się zatłoczonym autobusem gdzieś gdzie zaparkowali nasz samolocik. Koniec końców, miałam miejsce przy oknie i z dwugodzinnym opóźnieniem opuściliśmy lotnisko w Luton ). Zatem w skrócie, żeby nie przynudzać:

Miałam tą przyjemność mieszkać w Colchester - nieoficjalnym najstarszym mieście w Angli, takie ładne miasteczko położone 1h drogi od Londynu z ciekawą historią. Nie da się ukryć, że specyficzne małe, malownicze domki z zadbanymi ogródkami rzucają się w oczy i są naprawdę bardzo charakterystyczne dla tego kraju. Historia tego miasta sięga około 50 BC i ma wiele zawrotów akcji. Na wzgórzu jest ładnie usytuowany zamek z dość pokaźnym parkiem. Zaraz przy zamku, zostało stworzone kilka ogrodów na wzór europejskich. Najbardziej spodobał mi się ogród który ma działać na zmysł powonienia, podejrzewam że zasadzono tam wiele roślinek które wydzielają przyjemny zapach. Nie było żadnego intensywnego zapachu ( może dlatego że tam jest cały czas wiatr, czasem mocny czasem ledwo zauważalny ) jednak mimo to podobał mi się bardziej od pozostałych.




Cambridge również okazało się niewielkim miastem ( porównując np do Krakowa ). Uniwersytet z niezliczoną ilością College'ów ( chyba z 20, a może 21 ich było? nie pamietam :) ) zrobił na mnie wrażenie. Budynki są wyjęte z innej epoki, doskonale zachowane i przemierzając kampus który łączy się malowiczymi uliczkami z centrum raz napewno pomyślałam, że w takim miejscu mogłabym studiować :D Ale zastrzegam, że tylko raz ;) Podróż piętrowym autobusem była przerażająca. Brawura tego wielkiego autobusu na tych wąziutkich uliczkach? o zgrozo! Ale przyjemnie się patrzy na wszystko z góry ;) Innym bardzo pozytywnym aspektem tego miejsca były wszędobylskie rowery. Gdzie człowiek nie spojrzał, tam albo rowerzysta albo parkingi dla rowerów zapełnione rowerami. Kraków może pozazdrościć tych parkingów, albo zainwestować jakieś fundusze ( może nawet z UE ) i zrobić sobie podobne. Były nawet znaki pt "zakaz parkowania rowerów" a z 2 metry dalej pozostawione rowery. 





Przekonałam się, że woda w morzu może być cieplutka. Wiatr wiał momentami dość mocno, więc w kurtce i spodniach podwiniętych do kolan zdobywałam nowe tereny. Natomiast za pierwszym razem nie było tak kolorowo, bo lał deszcz i wtedy tylko podmyło mi nogi, woda zdawała się lodowata i uciekłam bardzo szybko pod jakiś pobliski daszek. To co z morzem zwiazane to rybki i inne żyjątka oczywiście :) Wybrane owoce morza w kuchni chińskiej smakowały całkiem dobrze ( może dlatego, że przyżądzone były na słodko? :D ). Jak na razie najlepsze wydały mi się tosty z sezamem i krewetkami. Mniam.

Ostatnim etapem wycieczki był Londyn. Spędziłam tam dwa dni i może jeszcze kiedyś tam wrócę, ale jak na razie mi wystarczy. Wiem, że byłam tam jako turysta jednak te przytłaczające tłumy innych turystów były straszne... Turyści jak turyści, DZIECI!!! niech już biegają i rozbijają nogi gdzie popadnie, tylko dlaczego piszczą, płączą, przekrzykują się i generalnie KRZYCZĄ? Można nabawić się migreny... Buckingham Palace nie zrobił na mnie dobrego wrażenia, byłam nawet trochę zawiedzona patrząc na fasadę budynku. Bilety wejściowe do różnych atrakcji kosztowały sporo, więc sobie podarowałyśmy wchodzenie do środka. Zresztą tłumy i kolejki równie skutecznie odstraszały jak ceny. Przez jeden dzień zwiedzałam Londyn dzięki spechalnym autobusom 'hop-on hop-off' z otwartym dachem. Było kilka lini, ale nam najbardziej przypadła do gustu czerwona i żółta ponieważ trasa zawierała wszystkie najładniejsze miejsca. W ramach biletu była również podróż promem po Tamizie, z czego z chęcią skorzystałyśmy. Zarówno w autobusie jak i na promie była możliwość posłuchania ( czy to przez słuchawki, czy przewodnika ) ciekawych informacji o mijanych właśnie budowlach czy miejscach. Kilkakrotnie powtórzył się motyw Harrego Pottera, a to tutaj uczył sie odtwórca głównej roli albo ten most został wykorzystany przy kręceniu filmu. Dobry chywt, ponieważ podejrzewam, że większość turystów coś tam wie m.in. my. Określenie, coprawda nie moje, ale wydaje mi się trafne, Londynu jako miasto betonu nie jest chybione. To co najbardziej spodobało mi się to metro. Duszno było bardzo, ale jednak podróżowanie przez miasto bez korków i przemieszczanie sie w odległe miejsca w kilkanaście minut było genialne. Tak samo jak pociągi osobowe, zupełnie inna historia...





Na koniec mogę dodać, że pogoda była ładna i odpowiednia do zwiedzania. Ani upałów ani też nie padał jakoś specjalnie deszcz, tylko zdjęcia czasem wychodziły ponure od zachmurzonego nieba. WB wydała mi się jako ciekawy i zadbany kraj, z dziwnymi regułami i znakami ( "kiedy zaświeci się czerwone światło zatrzymaj się" <- znak na kilkanaście metrów przed światłami. 'Interesujące' prawda? ) Mogę chyba powiedzieć, że na szczęście miejscem docelowym jest Portugalia a Wielką Brytanię mogę już zapisać do miejsc w których kiedyś byłam.

Pozdrawiam wszystkich z słonecznej Lizbony! Buziaki :)