13 stycznia 2010

i już go nie ma.

Dwa tygodnie minęły szybciej niż bym tego chciała. Epi już wyjechał, znów "wszystko" po staremu. Zostało parę rzeczy do zrobienia jeszcze przed wyjazdem, który zbliża się wielkimi krokami.

Buty mi przemokły już drugi raz...

A komputer wypadł mi z rąk i serce prawie przestało mi bić jak nagle się wyłączył po upadku :P

I trochę zdjęć dla osłody :D
Wygłupiałam się :D To z Lizbony jeszcze.
A tu przerażona uciekam z labiryntu ;) Sintra.
Jakby coś, to tam w tej wieży wyczekuję na mojego księcia z bajki :D:D:D Sintra
Jak macie dobre oko, to na samiusieńkim końcu stoje :D Cabo da Roca.
A jak nie, to tu jest powiększenie :D Cabo da Roca.
Nie obyło się bez tego oczywiście :D Cascais.
Epi chciał do Indii :D Belém.
I przedziwna roślina którą znaleźliśmy w ogrodzie botanicznym :D

2 komentarze:

epij pisze...

Hehe, myślałem, że ktoś umarł, a to jednak o mnie. ;>

małgorzata pisze...

Epi! Ty lepiej śmigusiaj migusiem zdać relację z wyprawy... Niektórzy są spragnieni wrażeń z "pierwszej ręki" i będą słuchać z żuchwą na poluźnionych zawiasach ;)